Adam Podlewski: Czy gdy dochodzi do zakazanego romansu nie ma winnych, są tylko ofiary?
Izabela M. Krasińska: Oczywiście, że nie. Winni są przede wszystkim ci, którzy dopuścili się niewierności, jednak często ich partnerzy mniej lub bardziej świadomie, popychają ich do tego swoim zachowaniem. Dorota i Przemek, bohaterowie mojej książki, przeżyli ogromną tragedię. W efekcie oddalili się od siebie w niemal każdym aspekcie życia. Popadli w marazm, a ich związek zmierzał ku nieuchronnemu końcowi. To właśnie wtedy Przemek poznał swoją studentkę, Sandrę. Zobaczył w jej oczach to, czego od dawna nie dostrzegał u Doroty: uwielbienie, fascynację i pożądanie. Długo bronił się przed tym, by nie ulec pokusie, jednak w końcu to zrobił. Oczywiście, prościej byłoby, gdyby rozstał się z żoną i dopiero wtedy zaangażował się w nową relację, nawet tak nieetyczną jak związek z własną studentką. Niestety, ludzie mają to do siebie, że próbują pójść na skróty tam, gdzie w ogóle nie powinno ich być. Przemek nie mógł (nie chciał?) przewidzieć tego, że skutki jego niewierności okażą się tak straszne. Starałam się wykreować swoich bohaterów tak, by czytelnicy widzieli w nich zarówno ofiary, jak i winnych pewnych (możliwych do uniknięcia) sytuacji. Nie bez powodu nazywam Salome powieścią z morałem. (śmiech)
A.P.: Na Zachodzie skandale obyczajowe i akcja #metoo obudziły niezwykłą wrażliwość (choć niektórzy uważają, że i nadwrażliwość...) na relacje intymne połączone z relacji służbowymi. Jak ta wrażliwość wygląda Pani zdaniem w Polsce?
I.K.: Na szczęście w naszym kraju również coraz częściej mówi się o dyskryminacji zawodowej, molestowaniu seksualnym w pracy (i nie tylko), mobbingu, a więc o zjawiskach, które występują od zawsze, ale z jakichś powodów były wyciszane czy wręcz wyśmiewane. Cieszę się, że wreszcie zaczęto nagłaśniać takie sytuacje i wskazywać winnych. Wciąż rozwijamy się jako społeczeństwo i stajemy się bardziej świadomi oraz wrażliwi na krzywdę innych. W Salome także mamy do czynienia z pewnym skandalem obyczajowym: romans wykładowcy ze studentką. Jedni nie zauważą w tym nic zdrożnego, inni wskażą na etykę zawodową oraz złamanie pewnych niepisanych reguł obowiązujących na uniwersytecie. Myślę, że ta książka mogłaby posłużyć jako przykład w dyskusji na temat współczesnych zasad moralnych na uczelniach i nie tylko.
A.P.: Proszę powiedzieć o swoich związkach ze światem akademickim.
I.K.: Jestem absolwentką filologii polskiej (UTH w Radomiu, UMCS w Lublinie). Miałam przyjemność uczestniczyć w zajęciach prowadzonych przez świetną kadrę specjalistów, którzy rozbudzili we mnie jeszcze większe uwielbienie do literatury, a także nauczyli patrzeć na nią pod różnymi, dotąd dla mnie nieznanymi, kątami. Ze szczególnym sentymentem wspominam zwłaszcza trzy lata licencjatu na Uniwersytecie Technologiczno-Humanistycznym w Radomiu. To właśnie tam zafascynowałam się motywem femme fatale, który teraz zaowocował powieścią Salome. Nie bez powodu zadedykowałam ją wykładowcom oraz koleżankom ze studenckich lat. Trzeba przyznać, że moja miłość do badania literatury była tak wielka, że całkiem poważnie rozważałam studia doktoranckie oraz dalsze rozwijanie się w dziedzinie literaturoznawstwa. Ostatecznie wybrałam inną drogę zawodową, a dziś zamiast zgłębiać ukryte sensy w powieściach... tworzę je. (śmiech)
A.P.: Pani powieści, choć niepozbawione tajemnic, były zwykle opisywane jako literatura obyczajowa. Jak w kilku zdaniach zachęci Pani czytelników klasycznego kryminału do sięgnięcia po Pani książki?
I.K.: To prawda, zaczęłam od powieści obyczajowych, ale nie należę do zwolenników happy endów i te rzadko czytelnicy u mnie znajdą. W każdej ze swoich książek przemycam ważne problemy społeczne (np. przemoc domowa, alkoholizm, syndrom DDA), a także... trupa. To chyba mój znak rozpoznawczy. (śmiech) W moich powieściach zawsze ktoś musi zginąć i nic na to nie poradzę. Salome to już trzecia powieść, gdzie eksperymentuję z gatunkami literackimi i dodaję do obyczaju wątki powieści psychologicznej oraz thrillera. Nie ukrywam, że taki mariaż gatunkowy jest wymagający i wiąże się ze znacznie większym zaangażowaniem w tworzenie fabuły niż przy „zwykłej" książce obyczajowej. Coraz lepiej jednak czuję się w takich klimatach i chciałabym napisać jeszcze wiele powieści w stylu Tej, która odeszła, Najlepszej przyjaciółki, czy właśnie
Salome. Zachęcam więc do sięgnięcia po moją twórczość i sprawdzenia, jak to jest z tymi trupami oraz poziomem emocji...
A.P.: Czy istnieje „literatura kobieca", czy jest to sztuczna kategoria, stworzona dla wygody wydawnictw i marketingowców?
I.K.: Nie lubię tego określenia, wolę nazywać to „powieścią obyczajową" czy nawet „życiową". Na co dzień pracuję w bibliotece i dostrzegam, że coraz więcej mężczyzn świadomie sięga po tak zwane „życiówki", czyli właśnie książki obyczajowe. Bardzo mnie to cieszy i sama również zachęcam czytelników, by wypożyczali pozycje, które dosyć niesłusznie zalicza się do wspomnianej „literatury kobiecej". Nikt nie pisze kryminałów czy horrorów jedynie dla panów, dlaczego więc przyjęło się, że „obyczaj" jest skierowany tylko do kobiet? To dosyć stereotypowe oraz krzywdzące postrzeganie literatury. Mam nadzieję, że z czasem się ono zmieni i nikt nie będzie kategoryzował powieści ze względu na płeć odbiorcy. Zatem uspokajam: Drodzy panowie, możecie spokojnie czytać Krasińską oraz jej koleżanki po piórze. Zapewniam, że czekają Was ciekawe odkrycia i niezapomniane emocje. (śmiech)
A.P.: Intryga Salome zainspirowana jest motywami i odniesieniami do, zdawałoby się, bardzo „niemedialnych" i zakurzonych epok polskiej i światowej kultury. Dlaczego dramaty ludzi sprzed ponad wieku mogą się okazać tak dobrą podstawą dla powieściowej intrygi?
I.K.: Z kilku powodów: motyw niewierności wciąż pozostaje żywy oraz... uniwersalny. Mimo upływającego czasu i rozwoju ludzkości na wielu polach, nadal zdradzamy i będziemy to robić. Istnieje kilka rodzajów i form zdrady, wszystko zależy od okoliczności. W Salome mamy do czynienia nie tylko ze zdradą fizyczną i emocjonalną, ale także ze sprzeniewierzeniem się pewnym wartościom moralnym. Niewierność, nawet jeśli rodzi nasz sprzeciw czy odrazę, nadal pozostaje fascynującym zjawiskiem, oczywiście w ujęciu literackim czy też kulturowym. Nie bez powodu chętnie sięgają po nią pisarze, reżyserzy, muzycy czy artyści. Ten motyw rodzi wiele pytań, wzbudza kontrowersje, ale też pokazuje konsekwencje, jakie mogą spotkać osobę, która dopuściła się jakiekolwiek formy zdrady. W Salome pojawia się wiele utworów czy też postaci związanych z tym leitmotivem. Lubimy czytać o zdradzie, choć oczywiście nigdy nie chcielibyśmy jej doświadczyć.
A.P.: Jak powstają Pani powieści? To rezultat drobiazgowego planowania, czy wynik podążania na natchnieniem?
I.K.: Zdecydowanie pierwsza opcja. (śmiech) Zwykle dzieje się tak, że najpierw pojawia się myśl. Ulotna i chaotyczna, dodajmy. Zapisuję ją gdzieś pospiesznie, a potem wracam do niej i zaczynam powoli, jak przy wyrabianiu ciasta, formować z niej fabułę. Luźny pomysł, rozpisany ręcznie na kilku kartkach, zaczyna ewoluować. Powstają rozdziały (nadal pisane ręcznie), a w nich krótkie opisy tego, co ma się w którym wydarzyć. Na oddzielnych kartach tworzę charakterystykę postaci i plan ogólny książki. Te notatki towarzyszą mi przez cały etap pisania powieści. Bardzo często zdarza się, że w trakcie zmieniam kolejność zdarzeń, coś dodaję, coś wyrzucam, pojawiają się nowe postacie, ginie ktoś zupełnie inny niż pierwotnie planowałam, słowem: książka zaczyna żyć własnym życiem, a ja staję się jedynie rzemieślnikiem, który za pomocą klawiatury przemienia myśl w słowo pisane. Myślę, że to drobiazgowe planowanie bierze się z mojego zamiłowania do porządku.
A.P.: Ma Pani doświadczenie zarówno w tworzeniu powieściowego cyklu, jak i opowiadaniu wewnętrznie zamkniętych historii. Jaki sposób snucia opowieści jest łatwiejszy? Czy któryś z nich wydaje się bardziej satysfakcjonujący?
I.K.: Łatwiej pisze mi się książki jednotomowe, zresztą w przypadku powieści psychologicznej z wątkami thrillera nie zawsze możliwa i potrzebna jest kontynuacja. Cykle są o wiele bardziej wymagające. Trzeba pamiętać, co stało się z bohaterem w poprzedniej części, jaki miał kolor oczu oraz cechy osobowości. Ważny jest tu porządek chronologiczny, a przede wszystkim dobry plan. Jeśli zamierzamy napisać kilkutomową serię, musimy brać pod uwagę, że całość powinna być ciekawa i wciągająca. Osobiście jestem zwolenniczką trylogii: czytelnik ma szansę polubić bohaterów i się z nimi zżyć, nie jest nimi zmęczony, wręcz przeciwnie: często odczuwa niedosyt. Podobnie jest z powieściami jednotomowymi, gdzie pewne wątki pozostają niewyjaśnione, intencje bohaterów nie do końca są jasne, a odbiorca kończy lekturę z głową pełną pytań oraz hipotez. Wolę, by doznał lekkiego rozczarowania, że nie wszystkie karty zostały odkryte, niż poczuł znużenie nagromadzeniem intryg czy postaci.
A.P.: Nad czym pracuje Pani obecnie?
I.K.: Obecnie przeprowadzam redakcję swojej jedenastej książki. Podobnie jak dwie poprzednie, będzie to powieść psychologiczna z elementami thrillera. Jeśli nie zmienią się plany wydawnicze, powieść ukaże się jesienią tego roku. W kolejce czeka również dwunasta książka, którą powinnam ukończyć za kilka miesięcy. Pomysłów na kolejne powieści nie brakuje, gorzej z czasem na pisanie... Serdecznie zapraszam Państwa do zapoznania się z moją twórczością. Będzie mi również bardzo miło, jeśli odwiedzicie moje media społecznościowe: Facebook (Izabela M. Krasińska – autorka) oraz Instagram (izabelakrasinska_autorka).
A.P.: Dziękuję za rozmowę!
powrót