"Coraz Głębiej"
Laura Lippman
FRAGMENT
– Wszystkiego najlepszego. – Andi ponownie pakuje się bez pukania do biura Lu, która wciąż waha się, co z tym zrobić. – Przynoszę ci twoje pierwsze morderstwo. Jeśli jesteś zainteresowana.
– Urodziny miałam w piątek. Jakie morderstwo?
Odpowiedź wyraźnie sprawia Andi problem. Mogła przedstawić sprawę jako zupełnie nieciekawą, licząc na to, że sama ją dostanie. Gdyby jednak później okazało się, że Lu zainteresował temat, Andi wyszłaby na nielojalną i nieszczerą.
– Kobieta w średnim wieku, wszystko wskazuje na to, że zamordowana w trakcie włamania. Mogła leżeć od jakiegoś tygodnia.
– Przyczyna zgonu?
– Już ci mówię. North Laurel, kompleks mieszkaniowy przy drodze numer jeden. Osiedle Gaj, dość śmieszna nazwa jak na tę okolicę, bo założę się, że od dawna nie rosną tam żadne gaje.
– Kiedy ją znaleziono?
– Policja odebrała informację na numer alarmowy dziś po południu, tuż przed piętnastą. Ofiara po tygodniu urlopu nie zjawiła się w pracy. Nie odbierała telefonów. Jej szef w Silver Diner zaniepokoił się na tyle, że poszedł sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku.
– Ya me voy – rzuca Lu.
„Wchodzę w to". Uczyła się hiszpańskiego w liceum, razem z Gabe'em, ale w tamtych czasach nie odzywali się do siebie w żadnym języku. Gabe wściekał się, że wybitne umiejętności matematyczne nie wystarczyły, by mógł rzucić szkołę średnią, i dzielił czas pomiędzy historię, angielski i hiszpański, których uczył się w liceum, a lekcje matematyki i fizyki, których udzielano mu na uczelni. Dwutorowa edukacja powinna budzić podziw, ale traktowano go jak pariasa, prawie nikt go nie lubił, zwłaszcza Lu. Nie znosiła, gdy swatano ją z niskimi chłopakami, a on był równie drobny jak ona. Wystarczyło jej, że musiała się zmagać z własnym przedwczesnym dojrzewaniem i dopiero co udało jej się w końcu nawiązać jakieś kontakty towarzyskie. Nie mogła sobie pozwolić na znajomość z kolejnym kujonem, która zszargałaby jej reputację.
Dziesięć lat później zostali małżeństwem. Po następnych piętnastu go straciła. Prawie każdego dnia żałowała, że ignorowała Gabe'a w liceum. „Gdybym tylko wiedziała" – powtarzała w myślach, śmiejąc się z własnej skłonności do melodramatycznych fraz. „Mielibyśmy szansę na dodatkowe dziesięć lat szkolnego narzeczeństwa". Gdyby ktokolwiek wiedział.
—
Osiedle Gaj powstało w połowie XX wieku, zapewne jako miejsce dla ludzi – a nawet całych rodzin – na dorobku, przynajmniej początkowo. Nadal dało się na nim wypatrzeć wyświechtane przez czas ślady wyższych aspiracji. Kamienna brama wjazdowa, basen, nazwa wypisana pretensjonalnym, modnym niegdyś krojem czcionki, aktualnie z powodu braku litery skrócona do G J. Próbując uniknąć kolejnych chatek z piernika, projektanci zaproponowali budynki jedno- i dwupiętrowe oraz trzy różne wykończenia fasad. Osiedle nie prezentowało się najgorzej, ale Lu wyczuwała, że aktualni mieszkańcy są tu raczej przejazdem. Podobnie jak Gaj, oni też pamiętali lepsze czasy.
Kolejny sygnał: ani radiowozy, ani żółta taśma nie robiły tu na nikim większego wrażenia. Ludzie zwalniali odrobinę przy wyjeździe z parkingu, ale nikt nie wysiadł, gapie nie otoczyli miejsca zbrodni. W przenikliwie zimną środę każdy zajmował się swoim życiem, a żywot Mary McNally dobiegł końca, i to dobry tydzień temu.
– Ktoś zostawił uchylone drzwi na balkon, a kaloryfery były zakręcone. – Detektyw Mike Hunt, który doskonale wie, jakie szczegóły mogą zainteresować Lu, odpuszcza sobie wstępne wyjaśnienia.
Szczupły, przedwcześnie posiwiały funkcjonariusz jest absolutnym psem na baby, choć z tego, co mówiła jej Andi, w pracy na nic sobie nie pozwala. Tak przynajmniej jej to tłumaczył. Żonaty, dzieciaty, starał się wyraźnie oddzielać jedno od drugiego. Lu to docenia. Poza tym sprawdzał się jako detektyw. Inteligentny, pewny siebie. Musiał taki być, skoro jego nazwisko stało się ulubionym celem telefonicznych żartownisiów.
– Myślisz, że ktoś celowo próbował w ten sposób utrudnić dokładne określenie czasu zgonu?
– Może. A może sama co wieczór zakręcała kaloryfery, żeby zaoszczędzić, a morderca tak się spieszył, że zapomniał zamknąć drzwi? Myślimy, że wszedł do środka przez przesuwane drzwi, tam też zdejmujemy odciski palców.
– To te zostawił otwarte?
– Nie, na balkon można wyjść z dwóch pokojów. Pokażę ci.
Mieszkanie od środka okazuje się ładniejsze, niż się spodziewała. Osiedle zbudowano solidnie. Lepiej niż budynki, które stanęły w Columbii dwie dekady później. Na podłogach leży doskonale utrzymany parkiet w jodełkę, a wnętrza sugerują aspiracje do luksusowego stylu życia, niespotykane w nowszych mieszkaniach. Duża kuchnia, oddzielona wahadłowymi drzwiami od jadalni. Przejście między jadalnią a salonem. Dwie sypialnie ze wspólnym tarasem, z którego rozciągał się widok na coś, co kiedyś było ogrodem. I może znów będzie, gdy przyjdzie wiosna. O tej porze roku wszystko wygląda przygnębiająco.
– Myślimy, że wszedł tędy. – Mike prowadzi Lu do przesuwanych drzwi w mniejszej sypialni. – Były zamknięte od środka, ale ktoś przy nich grzebał. Nietrudno je wyłamać. Następnie poszedł do dużej sypialni.
Ruszają po śladach intruza przez krótki korytarz. Kobieta, która tu mieszkała, nie miała zbyt dobrego gustu, ale nie był też najgorszy. Wystrój zdawał się nieco sterylny, jakby chciała odtworzyć wnętrza widziane w katalogach, łącznie z rozstawieniem najmniejszych dupereli. Na ścianach korytarzyka wisiały na przykład oprawione reprodukcje francuskich reklam alkoholi. Nawet ozdobom brakowało osobistego charakteru, jedynie wypełniały przestrzeń. Ale widać, że dom napawał gospodynię dumą i bardzo o niego dbała. Kurz osiadł na meblach dopiero po jej śmierci. Lu zatrzymuje się, zapamiętując odczucia. Zdarzało jej się zapominać twarze i nazwiska, ale jeśli zamieniła życie ofiary w opowieść, zapamiętywała tę osobę na zawsze. „Mary McNally, kelnerka, lubiana, rzetelna, choć nieco skryta. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby nie jej nieskazitelna reputacja w miejscu pracy, jak długo leżałaby w swoim mieszkaniu, plamiąc dywan, na który zapewne nigdy nic jej się nie wylało?"
– Co ma we włosach? Krew? Stopiony śnieg?
– Tylko krew. Ale nie dlatego zginęła. Oberwała od tyłu w głowę, potem ją uduszono. To właśnie było przyczyną śmierci: uduszenie. Później ciało zostało przeniesione – sądzimy tak, ponieważ zwłoki leżą na brzuchu – i wszystkie obrażenia na twarzy powstały już po śmierci. Chcesz zobaczyć? Właściwie zdarł z niej całą skórę.
Czy chciała? Zdecydowanie nie. Ale musiała. Zakładając, że dojdzie do aresztowania sprawcy – a lepiej, żeby tak się stało, obywatele Howard County oczekiwali sprawiedliwego potraktowania jednej z nich, miłej kobiety, która nikomu nie wchodziła w drogę – ławnicy na pewno zobaczą zdjęcia. Musi poczuć tę samą odrazę, jakiej oni wtedy doznają.
Patrzy. To jedna z najbardziej szokujących rzeczy, jakie widziała w swojej karierze zawodowej, a przecież jak to leciało w tej głupiej piosence Never Been Me, którą puszczano w radiu w czasach jej młodości? Widziała takie rzeczy, jakich żadna kobieta nie powinna oglądać.
Premiera: 4 lipca 2018
wyd.Marginesy
powrót
Agencja Wydawniczo – Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Borowskiego 2 lok. 205, 03-475 Warszawa
Skontaktuj się z nami:
Tel. (22) 115-77-59
E-mail: redakcja@magazynpocisk.pl