22 kwietnia ukazała się książka Jacka Piekiełko pt. Wymazani
Zachęcamy do przeczytania fragmentu.
Post Facebook
Wydawnictwo Litera Beletrystyki – :) zachwyceni.
10 października o 12.00
Nowa powieść prawdziwego mistrza grozy. Andrew Murray uznany przez krytyków za niekwestionowaną gwiazdę horroru. Powieścią Raz dwa śmierć zdetronizował Króla – Stephena Kinga.
Z okazji premiery książki przygotowaliśmy dla was wyjątkową zabawę. Do wygrania kilka bonów o wartości 3000 zł do wykorzystania na książki naszego wydawnictwa!!! To prawdziwa gratka dla moli książkowych. Bezterminowy bon na zakupy!
Co trzeba zrobić? Jak sami wiecie, Andrew Murray nie oszczędza swoich czytelników. Serwuje prawdziwy emocjonalny rollercoaster z dominującym lękiem. My również postaraliśmy się, aby adrenalina zaczęła mocniej krążyć w waszych żyłach!
Jutro o godzinie 23.59 opublikujemy na fanpage'u wydawnictwa współrzędne geograficzne wskazujące pięć różnych miejsc w lasach w całej Polsce. Specjalne skrzyneczki zawierające nagrodę zostały ukryte w promieniu 30 metrów od punktu GPS. Co należy zrobić? Po prostu jak najszybciej znaleźć ukryte skrzynki.
Pamiętajcie: współrzędne pojawią się jutro o 23.59... Kto pierwszy, ten lepszy... Ale czy odważycie się wejść w środku nocy do pogrążonego w mroku, pełnego tajemnic lasu? Życzymy powodzenia i... uważajcie na siebie ;)))
2015 rok, okolice Lasu Murckowskiego
Oczekiwanie bywa lepsze niż konsekwencja czynu. Wyobrażenie i fantazja przynoszą więcej wrażeń niż realizacja celu. Sylwia miała się o tym przekonać. Zawsze chciała od życia czegoś więcej, dlatego tak bardzo irytowała ją sztuczna sielanka tworzona przez rodziców. Udawana rodzina i nieprawdziwe życie. Miała tego wszystkiego dość. Paweł też ją denerwował; taki niby dorosły, starszy o trzy lata, a jednak dzieciak.
Sylwia spogląda na niego ukradkiem, jak skupiony na drodze omija nierówności. Chłopak, który dopiero co zrobił prawko, nonszalancko opiera nadgarstek o kierownicę, a w drugiej ręce dzierży lewarek zmiany biegów. Prowadzi, jakby nauczył się tego w kołysce, przybiera pozę Goslinga z Drive; brakuje mu tylko skórzanych rękawiczek samochodowych i wykałaczki w ustach. Dziewczyna patrzy na szczecinę nierównych, rzadkich włosków porastających policzki, brodę i podbródek chłopaka. Pod nosem widoczny jest gęstszy zarost, lepiej komponuje się z przetartą czapeczką z daszkiem, nałożoną krzywo. Sylwia zastanawia się, dlaczego w ogóle się z nim buja.
Parska ze śmiechu.
– Z czego się śmiejesz? – pyta Paweł, zerkając na nią nerwowo.
– Z niczego. Jezu... jaki ten koleś jest żałosny, stwierdza dziewczyna, gdy Paweł wytrząsa z paczki papierosa i podkłada wysoki płomień zapalniczki. Ogień mija fajkę, samochód kołysze się na boki i wytraca prędkość.
– Patrz na drogę – mówi Sylwia. – I zwolnij trochę.
– Jest dwunasta w nocy. Zamiast spać, jeździmy po jakichś dziurach. – Zaciąga się dymem.
– You are so pussy.
– À propos, masz pieniążki za podróż? Bo jak nie, to poproszę w naturze.
– Spadaj! – Pokazuje środkowy palec.
Z głośników rozbrzmiewają słowa piosenki okupującej ostatnie listy przebojów:
– Byłaś dla mnie wszystkim, co się w życiu liczy ...
– A ja kim dla ciebie jestem? – pyta po chwili Sylwia.
– Dziwką oraz świętą – wybrzmiewa tekst, a Paweł zanosi się śmiechem.
– A ja dla ciebie? – rzuca, po czym zaciąga się głęboko.
– Hmm... śniegiem po kolana i pasztetem kaliskim. – A nie Danielem Olbrychskim?
Śmieją się. Czasami go lubi, czasami potrafi być zabawny, ale mimo wszystko i tak jest wkurzający. Kto się czubi, ten się lubi, słyszała nieraz. Wydaje jej się, że każda dziewczyna w jej wieku, każda normalnie myśląca nastolatka zna osobę, która musi znosić wszystkie fochy, człowieka, na którego można przelać całą złość do świata. Paweł się na to zgadza, dobrze to znosi. Sylwia spogląda na telefon z włączoną aplikacją mapy. Droga robi się węższa, wokół rośnie coraz więcej drzew. w końcu docierają do zamkniętego szlabanu.
– Dalej idziemy pieszo – oznajmia Paweł, gasząc silnik. Włącza światło w samochodzie i otwiera schowek, z którego wyjmuje latarkę.
– Idę sama.
– Chyba żartujesz.
– Idę sama.
– Jest środek nocy, ciemno jak w dupie. Chcesz sama chodzić po lesie?
– Jestem przygotowana. – Wyjmuje z torebki latarkę. – Poza tym mam tutaj współrzędne. – Macha telefonem.
– No okej, ale mógłbym ci pomóc.
– Niby jak? Zawsze wszystko komplikujesz.
– Nie zaczynaj.
– No proszę cię... Nigdy mnie nie słuchasz, wszystko wiesz najlepiej i robisz po swojemu.
– Bo twoje pomysły są jakieś chore! Sylwia rzuca torebkę na podłogę, wkłada telefon do ciasnej kieszeni jeansów i włącza latarkę, której światło kieruje wprost na twarz Pawła.
– Mam już ciebie dosyć! – wrzeszczy. Wysiada z samochodu i trzaska drzwiami. Oddala się energicznym krokiem w gęstniejącą ciemność.
Paweł również wysiada i podąża wzrokiem za sylwetką dziewczyny. Coś podpowiada mu, że powinien chronić Sylwię, wykazać się opiekuńczą i męską postawą, a zapewnienie jej towarzystwa w nietypowych okolicznościach będzie ku temu najlepszą sposobnością.
– Seli! Czekaj!
Sylwia zatrzymuje się i wymierza w jego kierunku snop światła. Paweł zakrywa oczy przed oślepiającym blaskiem. Próbuje dojrzeć ją spod rękawa koszuli, którym chroni wzrok.
– Zaczekaj w samochodzie! – woła Sylwia, a w jej głosie słychać bezwzględną stanowczość. Po chwili znika w nieprzeniknionym mroku.
*
Paweł wyjmuje ze schowka pendrive'a i wpina go do wejścia USB usytuowanego w centralnym miejscu znajdującym się na panelu radia – solidnym pioneerze. Radio pochodzi z kradzieży. Wygląda na całkiem nowe. Paweł czasami jeździ z kolegą na wycieczki. Za miasto, po towar. Pociągiem do Częstochowy. Kumple mówili Pawłowi, że jest zdrowo jebnięty. Po co jeździć po zioło aż do świętego miasta Maryi?
– Bo to właśnie miasto Marychy Panny – odpowiadał wtedy. Prawda była jednak inna. Paweł często wysiadał kilka peronów wcześniej, by wraz z kolegą infiltrować okoliczne wsie w poszukiwaniu czegokolwiek, co tylko nadawało się do zajumania. Później sprzedawał to na katowickiej giełdzie lub w zaufanych lombardach. Dorabiał trochę grosza, by dostać się do centrum i zakupić dobrodziejstwa błogosławionego miasta.
Pioneera sobie zostawił. Grał pięknie i ładnie świecił w ciemnej kabinie starego golfiaka. Otwiera drzwi samochodu i reguluje oparcie fotela, wychylając je maksymalnie do tyłu. Podwija bluzę i rozpina materiałową nerkę. Ze środka wyjmuje grinder i samarę. Rozgniata topy. Pięknie pachnie cytryną ten cud natury.
Wyjmuje bletki o truskawkowym posmaku. Tylko takie udało mu się ostatnio kupić. Kładzie na papier filtr, wrzuca susz, skręca starannie, rozkoszując się chwilą, która zaraz nastąpi. Przeciąga językiem po bletce, skleja skręta, po czym dobija tytoń. Nieduży blant, stwierdza w myślach. W sam raz przed powrotem Sylwii. Paweł woli grubasy, marihuanę wymieszaną z tytoniem z papierosa, powolne rozkoszowanie się dymem, który długo przetrzymuje w płucach, tak aby wydana kwota zwróciła się odpowiednio. Lubi oglądać wtedy teledyski. Słuchać muzyki i patrzeć na półnagie laski ze Stanów. Piękny kraj, chciałby tam pojechać, najlepiej do Nowego Jorku. Nie wie, dlaczego akurat tam.
Podkręca muzykę, Toxicity. Tak właśnie myśli o Katowicach. Brudna, zakopcona chujoza. Przed oczami staje mu giełda owocowo-warzywna na Zawodziu. Spogląda na cyfry wyświetlane na panelu radia.
0.15.
Dokładnie za cztery godziny i czterdzieści pięć minut będzie musiał rozładować pierwszego tira.
Połyka jeszcze większy kłęb dymu.
Masakra.
„Boże, spraw, aby tak mi się chciało, jak mi się nie chce".
Gdyby tylko mógł kręcić taką kasę jak Walter White... Może tym się trzeba zająć. Nie tak grubo, nie tak po całości jak w serialu, ale drobniejszy handelek. Dla znajomych. Pomodli się na Jasnej Górze i popyta. Coś wykombinuje. Na razie myśli tylko o tym, czy nie załatwić L4, skołować więcej zioła i obejrzeć nowy sezon The Walking Dead. Znowu matka zacznie skrzeczeć, ale jak już pójdzie do roboty, Paweł odpali kompa i serial. Skuna też odpali. I zaszyje się w najlepszym świecie, w jakim tylko można żyć. Otworzy browarka, może zamówi pizzę i nie zapłaci. Też tak robił.
Po szkole odezwie się Sylwia. Zawsze czegoś chce. Jest upierdliwa. Zgrywa się na starszą, niż jest w rzeczywistości. Przypałętała się, więc niech zostanie. Paweł nie ma powodzenia u płci pięknej, a Sylwia jest istotą nader piękną, co bardzo mu schlebia. Jeszcze bardziej spojrzenia jej zazdrosnych koleżanek. Ale z nią trzeba uważać. Ma dziwne jazdy. Takie jak ta.
*
Sylwia kroczy przez granatowy las. Ciemność zdaje się dobywać zewsząd, jakby naraz czarny kosmos spadł na ziemię, gubiąc wszystkie gwiazdy. Dziewczyna ma jedynie latarkę. Krzaki i paprocie chyboczą się groźnie, gdy przedziera się do przodu. Musi przyznać, że tylko przed Pawłem zgrywała twardzielkę. Las wygląda naprawdę obco o tej porze. W środku bezgwiezdnej nocy potrafi przerażać.
Sylwia spodziewa się ciszy, ale o nią tu trudno. Słyszy głośne bicie własnego serca i tętniącą w żyłach krew. Tak mocno się skupia, że każdy dźwięk wydaje się jej potężny. Ma wrażenie, że ktoś nagrał ciszę i odtworzył ją na maksymalnym poziomie głośności. Trzask gałęzi, pęknięcia szyszek, stukot kopyt.
Coś porusza się błyskawicznie kilkanaście metrów dalej.
Zwierzęta uciekają przed intruzem.
Spogląda na wyświetlacz telefonu.
Już niedaleko. Jeszcze pięć minut drogi. Nie może się mylić. Bardzo dokładnie sprawdza lokalizację.
Myśli o rodzicach, Pawle i o tym, jacy są niepotrzebni. Gdyby nie istnieli, nic by się nie zmieniło. Koleżanki ze szkoły potwierdzały jej tok myślenia. Na początku, gdy przyszła do nowego liceum, zdziwiło ją, jak wielu rówieśników dystansuje się od swoich starych. Poczuła ulgę, że nie tylko ona zmaga się z takim problemem. Ale nie rozumieli jej do końca. To nie ulega wątpliwości.
Paweł? Jest po to, by wkurzać starych.
To kukiełka na rozciągniętych sznurkach.
Piesek na smyczy, który czasami się zrywa i wtedy jest niemiło. Ale Pawełek zazwyczaj bywa posłuszny.
Naraz, tuż po prawej, dziewczyna zauważa w ciemności ostre światło. Mocne, ale nieduże, więc jego źródło musi znajdować się jeszcze daleko. Sylwia spogląda na GPS w telefonie. Wzdycha. Faktycznie trochę zboczyła z kursu. Powinna iść w kierunku światełka. To najbardziej logiczne. Wyłącza latarkę. Ogarnia ją mrok. Widzi tylko błysk w oddali, który z każdym krokiem staje się minimalnie większy. Nie zapala latarki. Dobrze jej w tej ciemności. Może schować się przed całym światem. Na moment czuje się niewidzialna.
*
Paweł jest już nieźle upalony. Podryguje nogą w rytm biegnącej z głośników muzyki. Bawi się światłami.
Krótkie, długie.
Kierunkowskazu, awaryjne.
Zdaje sobie sprawę, że to te same światła, co wprawia go w jeszcze większe rozbawienie. Przypomina sobie egzamin na prawo jazdy, najbardziej stresujący moment w jego życiu. Trząsł się jak domorosły mors zanurzający się w lodowatej wodzie. A ta wredna suka patrzyła na niego z satysfakcją. Pani egzaminator. Wyniosła pizdeczka w modnych okularach. Była całkiem ładna, MILF. Celowo założyła krótką spódniczkę i wysokie szpilki. W dodatku jej czarny, koronkowy biustonosz zbyt mocno wychylał się zza guzików białej koszuli. Prowokował. Paweł zastanawiał się przez moment, czy egzaminatorka coś knuje. Może chciała go rozproszyć, a może trzeba było wyjechać poza trasę egzaminacyjną, zatrzymać auto, wysiąść, pchnąć ją na maskę i porządnie zerżnąć. Zaliczyć ten jebany egzamin.
Śmieje się głośno do swoich absurdalnych myśli. Nikt nie musi wiedzieć, że oblał. Zda za jakiś czas, jak tylko uzbiera trochę kasy na poprawkę. Poważnieje. Wyłącza radio i wychodzi z auta. Oddycha spazmatycznie. Zioło działa mocno, coś musi w nim być. Paweł wie, że to wszystko sobie wkręca, że wcale nie jest mu duszno i że go nie mdli. To zaraz przejdzie... Wpada w lekką panikę, gdy uświadamia sobie, że Sylwia może wrócić w każdej chwili. Wtedy dziewczyna na pewno się zorientuje, jak bardzo jej chłopak jest ujarany. Wyrzuca wypalonego aż do filtra skręta, po czym zapala papierosa, który ma go otrzeźwić. Zaciąga się wolno. Z nerki wyjmuje maleńki, plastikowy pojemnik. Ratunek. Kamuflaż.
Otwiera buteleczkę betadrinu i zakrapla oczy. Musi zamaskować te przekrwione spojówki i rozszerzyć źrenice. Sylwia lubi patrzeć prosto w oczy. Paweł czuje się wtedy, jakby przewiercała go na wylot, jakby czytała z jego duszy.
Wsłuchuje się w ciszę wokół.
Naraz z rozmyślań wytrąca go krzyk.
Przerażający wrzask, który nagle ucicha. Dobiega z głębi lasu, z oddali.
Paweł spogląda na czarną ścianę drzew. Serce bije mu jak oszalałe. Ma wrażenie, że tylko on tkwi otępiały w jednym miejscu, a dzikie zwierzęta rozpierzchają się przestraszone na wszystkie strony. Nie wie do końca, czy to nie złudzenie, ale słyszy, jak ptaki podrywają się do lotu, jak trzepocząc skrzydłami, spłoszone uderzają się nawzajem, po czym fruną jak najdalej od urwanego krzyku.
Jak na potwierdzenie krzyk rozlega się ponownie. Tym razem jeszcze głośniejszy. Potworny krzyk Sylwii.
Paweł nie wie, co ma zrobić. Chciałby biec w stronę dziewczyny, w głąb nieznanego lasu, ale coś krępuje mu ruchy. Zdejmuje go strach. Nabiera też niezaprzeczalnej pewności, że stało się coś złego.
Słyszy, że ktoś biegnie w jego kierunku. Próbuje wypatrzyć coś w ciemności, ale widzi tylko otchłań czerni.
– Sylwia?! Sylwia!? Seli? Dziwnie brzmi przestraszony. Całkowicie obco. Paweł nie rozpoznaje swojego głosu, tak bardzo zmodulowanego pod wpływem adrenaliny. Coś szeleści nieopodal. Zbliża się do niego bardzo szybko. Naraz zdaje sobie sprawę, że to nie Sylwia biegnie w jego kierunku. Zrywa się, podskakuje jak oparzony, wręcz skacze za kierownicę auta. Zatrzaskuje drzwi i odruchowo blokuje zamek. Uruchamia silnik, wrzuca pierwszy bieg i wciska pedał gazu do oporu. Koła buksują po miękkim podłożu, wyrywając ziemię. Samochód zarzuca na wszystkie strony. Paweł chaotycznie manewruje kierownicą, próbując utrzymać kurs. Droga wiruje mu przed oczyma. Przez moment pragnie, aby cały świat o nim zapomniał.
DK1, kierunek Katowice.
– Z definicji janusz.
– Śmiejesz się, a pojęciem januszostwa socjolodzy powinni się zająć – mówi Marek i wrzuca piąty bieg.
– Socjologowie – poprawia go Irek, upijając kolejny łyk kawy z papierowego kubka.
– Jeden chuj.
– Każdy kiedyś będzie januszem...
– Nie, nie – oponuje Marek. – To nie jest tak, że dobijasz do danego wieku i przeobrażasz się w janusza. To jest bardziej stan umysłu.
– Tego lata widziałem w Turcji Polaka w japonkach i białych skarpetkach.
– Norma, ale liczą się też cechy wolicjonalne. Taki janusz na przykład zamawia najlepszy pakiet, abonament telewizyjny HD i cztery K, wszystko, co tylko można. Ale ogląda to na kablu AV. Albo bierze światłowód, internet trzysta megabitów na sekundę, a obsługuje to najtańszym routerem z lombardu.
– Czepiasz się. Uważaj na drogę. Szkoda fury.
Śledczy spoglądają na mijane samochody z naklejkami i szalikami polskiej reprezentacji. Ruch jest wzmożony. Wszyscy śpieszą się na mecz z Senegalem. Marek z Irkiem również. Wraz ze znajomymi z pracy wzięli stolik na Stawowej. Przed rozpoczęciem transmisji i zamówieniem piwa chcieli jeszcze puścić szybki kupon w STS-ie.
– À propos samochodu – kontynuuje Marek. – Jakbyś był januszem i musiał kupić opony zimówki, jakie byś wybrał?
– Dębica.
– Chodzi o indeks prędkości. Janusz będzie się zastanawiał, czy kupić oponę, bo na letnich ma H dwieście czterdzieści kilometrów na godzinę, a sprzedawca wpycha mu sto dziewięćdziesiąt. Sto dziewięćdziesiąt tylko... Wiesz, o co mi chodzi?
– No tak. Oczy by jadły...
– Dokładnie. Nieważne, że janusz swoim passerati w gazie wyciągnie maks sto sześćdziesiąt. On musi mieć indeks jak Kubica!
– Zresztą, stary, gdzie on by tym jeździł? Koło remizy? Chyba że na autostradzie robiłby test.
– Widziałeś kiedyś janusza, który płaci za autostradę?!
Wyprzedzają kolejny samochód, przerzucając się przykładami specyficznego podejścia niektórych ludzi do rzeczy, pieniędzy i obyczajów. Refleksy świateł odbijają się od lakieru mijanego bmw. Marek Bogucki pędzi, jakby miało nie być jutra. Liczy się tylko ta środa i to, by zdążyć na mecz.
– Co jest? – pyta retorycznie Bogucki, spoglądając przed siebie na gwałtownie zwalniające pojazdy. W nowszych rocznikach samochodów automatycznie włączają się światła awaryjne. Marek zostaje przyblokowany na prawym pasie. Wychyla się zza kierownicy, aby znaleźć przyczynę, która zmusza wszystkich do nagłego zredukowania prędkości. Widzi coś, co sprawia, że wcześniejsze żarty wydają się wręcz nie na miejscu. Coś, co powoduje, że zimny dreszcz przeszywa całe jego ciało.
Buty na asfalcie.
Para brązowych trzewików z popularnej sieci obuwniczej.
Prawy leży na boku, lewy trochę bardziej samotnie, kilka metrów dalej, do góry podeszwą.
Śledczy z wydziału kryminalnego znają te historie opowiadane głównie przez kolegów z drogówki czy ratowników medycznych.
Śmierć zdejmuje buty...
Znane są przypadki, kiedy siła uderzenia jest tak duża, że ze stóp osoby biorącej udział w wypadku buty wręcz się ześlizgują – wysoko wiązane, ochronne buty motocyklistów. To jedna z tajemnic życia i śmierci, które nie zostały w pełni wyjaśnione przez naukę. Bogucki już raz widział taką sytuację. Buty na drodze oznaczały wyłącznie śmierć. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Na szosie robi się zator. Coraz więcej samochodów zatrzymuje się, inne natomiast omijają ich pasem zieleni po lewej stronie. Spanikowana kobieta z mercedesa krzyczy coś o wypadku.
– Dzwoń po karetkę! – Marek zwraca się do niej tonem, który kobieta musi przez chwilę przetrawić. Pewnie nigdy w życiu nikt do niej nie mówił w taki sposób. Po chwili próbuje roztrzęsionymi dłońmi wydobyć telefon z torebki.
Bogucki wraz z Irkiem rozglądają się po okolicy. Wzdłuż jezdni po prawej rozbita barierka przypomina przerwaną taśmę izolacyjną. Za nią teren znacznie opada. Kilka metrów poniżej zaczyna się linia lasu z pojedynczymi drzewami na froncie. Na jednym z nich zatrzymał się samochód. Stary, japoński sedan. Nissan sunny. Już rzadko widywany na drogach. Z rozgniecionej maski unosi się gęsty dym. Cała prawa strona, aż do kokpitu i miejsca pasażera jest sprasowana niczym ściśnięty akordeon. Samochód tak mocno wbił się w drzewo, że sprawia wrażenie, jakby ktoś nadział go na wielką wykałaczkę. Przechodzą przez barierkę, aby biec w kierunku rozbitego auta, ale naraz powstrzymuje ich pytanie mężczyzny, który, nie wiedzieć skąd, rozpoznaje w nich policjantów. Mają ze sobą coś wspólnego – w przeciwieństwie do innych zaaferowanych wypadkiem ludzi, odznaczają się względnym spokojem. Przez nieznajomego również przemawia opanowanie, jakby cała sytuacja należała do rutyny.
– Udzielę ostatniego namaszczenia – oznajmia.
– Nie teraz – odpowiada Bogucki.
– Na to nie będzie lepszego momentu.
Biegną we trójkę do samochodu. Irek trzyma w ręku gaśnicę, ksiądz wpatruje się w rozbite auto, a Bogucki skupia się na pozostałościach po szybach, które rozsypały się w drobny mak. Tylko drzwi od strony kierowcy pozostają otwarte. Maska, wygięta niczym płachta, ukazuje prawdziwe wężowisko porozrywanych części silnika, kabli, elementów układu chłodniczego i zawieszenia, z których wydobywa się drażniący dym. Irek odbezpiecza gaśnicę i pokrywa białym proszkiem zmiażdżony przód samochodu. Z oddali dobiega odgłos jadącej na sygnale karetki. Marek zagląda do wnętrza nissana. Próbuje przewidzieć, czy jest szansa na ratunek. W środku znajdują się trzy osoby. Z tyłu kobieta i mężczyzna. Oczy mają zamknięte, z rozbitych głów sączy się krew. Siedzą równo, przytrzymywani przez pasy bezpieczeństwa. Widok pasażera z przodu poraża. Elementy konstrukcyjne samochodu wbijają się w tułów człowieka. Fotel jest mocno wygięty do tyłu. Dopiero teraz Marek orientuje się, że pęknięty plastik kokpitu przecina mężczyznę niczym ostry nóż, tuż pod żebrami. Został wbity głęboko, aż do kręgosłupa. Na uda mężczyzny rozlewają się jego wnętrzności. Uwolnione jelita oplatają nogi. Zdają się osnuwać niczym mgła resztę jego ciała. Krew sączy się nieprzerwanie. Wsiąka w fotel.
Nie ma mowy o żadnych poduszkach powietrznych. Albo ten samochód miał już wypadek i oszczędny właściciel nie zamierzał ponownie nabić airbagów, albo poduszki powietrzne nie zadziałały tak, jak powinny. Pasażer z przodu otwiera oczy i wpada w dygot. Odzyskuje przytomność, jest w tak ogromnym szoku, że nie czuje nawet bólu. Ksiądz mówi do niego pocieszająco, coś w stylu, że zaraz przyjedzie pomoc, że wszystko skończy się dobrze, i zaczyna się modlić. Marek łapie się na myśli, że dla tego człowieka nikt nie przewidział szczęśliwego zakończenia. Trzy osoby w samochodzie. Przypięte pasami. Trzech pasażerów. Zamknięte drzwi. Tylko jedne uchylone, chybotają się niezauważalnie. Za kierownicą pusto. Bogucki spogląda wymownie na linię lasu ciągnącą się tuż obok. Wyjmuje policyjne radio i komunikuje o wypadku oraz fakcie, że prawdopodobnie kierowca auta żyje. Irek rzuca pustą gaśnicę na ziemię, po czym rękawem koszuli ociera krople potu z czoła. Przymrużonymi od mocnego, popołudniowego słońca oczami patrzy na roztrzaskany samochód. Przeczesuje włosy dłońmi. Już wie, że nie zdążą na mecz.
– Kierowca musiał uciec do lasu! – krzyczy Bogucki.
... ciąg dalszy w książce "Wymazani".
powrót
Agencja Wydawniczo – Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Borowskiego 2 lok. 205, 03-475 Warszawa
Skontaktuj się z nami:
E-mail: redakcja@magazynpocisk.pl
Kontakt w sprawie prenumeraty: prenumerata@skarpawarszawska.pl